poniedziałek, 11 marca 2013

Moje pierwsze wspomnienie biegowe


Niniejszy wpis bierze udział w konkursie organizowanym przez portal CupoNation.pl oraz blog PrzebiecMaraton.pl

Biegi w podstawówce kojarzą mi się tylko z 60-tką i jej wielokrotnością czyli 600-tką. Tych pierwszych nie cierpiałam, bo nie byłam dobra w sprintach. Widok wueficy targającej bloki startowe na początek szkolnej bieżni przyprawiał mnie o drgawki. Moje oceny to odzwierciedlały oscylując między tróją a czwórą z minusem, jeśli akurat dobrze wiało w plecy.



Odbijałam to sobie na 600 m. Szkoła stała obok parku Morskie Oko (w Warszawie) i tam kręciłyśmy kółka. Co prawda chodnik był dziurawy i nierówny ale przyroda, stawik z rechoczącymi  żabkami i mnóstwo ptaków dodawało chyba pozytywnej energii. Z dłuższych więc miałam pionę.

W każdym razie mocno musiałam grzebać w pamięci, żeby wydobyć coś związanego z bieganiem, bo to chyba nie było moje ulubione zajęcie w dzieciństwie (za to przepadałam za łażeniem po drzewach, zabawach w pobliskim parku itp.)

Był jednak jeden ciekawy bieg i to nie byle jaki, bo w "w barwach narodowych i ku chwale ojczyzny" zwanej wówczas w skrócie PRL-em. Otóż zostałam wysłana latem przez mamę do Czechosłowacji na obóz młodzieżowy, jak się okazało międzynarodowy.


Obóz był bardzo fajny, można było na przykład nawiązać nowe przyjaźnie: "Kak tiebia zowut?" "Mienia zowut Katia".  Na obozie były dzieci polskie, pionierzy z Sowietskowo Sojuza i Czesi. Nie pamiętam zbyt wielu działań integracyjnych, ale pod koniec zorganizowano nam obozową olimpiadę młodzieży. Nie będąc dobra ani w sprincie, ani w skoku w dal czy wzwyż, zgłosiłam się do biegu na 1000 m.  Z lekkim niepokojem oczekiwałam na wydarzenie, bo codziennie mogłyśmy z koleżankami oglądać na boisku, jak wysportowane są Czeszki i Rosjanki i swoje szanse oceniałam marnie. Niestety, my przy nich byłyśmy raczej powolnymi lapetami. Czeszki grały w siatę tak, że szczena opadała, Rosjanki brylowały przed świetlicą w tzw. gimnastyce artystycznej czyli zobaczcie ile gwiazd lub mostków ze stania zrobię.  No ale start na olimpiadzie i to bez konieczności wypełnienia minimum -  okazja nie w kij dmuchał. Z samego biegu pamiętam tyle, że rozgrywano go wokół boiska na uklepanej ziemi. Oczywiście nie przypominam sobie, żebym zakładała na bieg jakiekolwiek specjalne buty czy robiła rozgrzewkę. Jak stała, tak poleciała. Przez większość dystansu mogłam sobie oglądać plecy Czeszek i Rosjanek, które, z tego co pamiętam, były potwornie szybkie i poszły w pieriod. Medalu nie było, wygrała Rosjanka, ja dotarłam chyba piąta, ale na szczęście nie ostatnia, w każdym razie zaznaczyłam obecność Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w środku stawki biegu na 1000 m.  Strach pomyśleć, która bym była, gdyby na obóz zaproszono też umięśnione koleżanki z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Chyba nawet Katia i Nadieżda by wymiękły.






3 komentarze:

  1. Z tymi koleżankami z enerdowa to bym wolał sam na sam nie zostawać, pewnie miały więcej włosów na klacie niż chłopaki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę proszę, nie dość, że za granicą, to jeszcze w Czechosłowacji! To się nazywa dobry początek sportowej kariery :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę, jaki sukces na arenie międzynarodowej! Przy okazji się mi przypomniało, że za PRL byłam na koloniach w NRD - w stołówce wisiał portret Honeckera, a NRDowscy pionierzy chodzili w czerwonych chustach i czapkach typu pieróg, meldując na baczność podczas porannych apeli. Biegu na 1000 m nie mieliśmy, ale zorganizowano nam nocny bieg na orientację. Nie zgubiłam się, więc też sukces. Niestety (?) nie wiem, jak wyglądały klaty NRDowskich pionierek, bo chodziły zapięte po szyję i miały powiązane te czerwone chustki, tak więc nie mogę się odnieść do wypowiedzi kolegi Leszka D ;)

    OdpowiedzUsuń