poniedziałek, 25 marca 2013

Półmaraton - rachunki wyrównane

Przede wszystkim naprawdę polecam wszystkim  "Miejsce mocy" w Puszczy Białowieskiej. Jedziesz, pobierasz moc i tydzień później robisz życiówkę w półmaratonie. Proste! ;-)

Wczoraj wyrównałam wreszcie rachunki z Warszawskim Półmaratonem - 2 lata temu był marszobieg z kontuzją, rok temu - byłam zapisana ale trafił się fajny wyjazd wspinaczkowy - odpuściłam.Wczoraj - wreszcie udało się wykonać plan i to z naddatkiem.

Polska biega ? ;-)  

Właściwie WSZYSTKO się udało :)

Pogoda - temat nr 1 dni przedbiegowych - okazuje się łaskawa (na Nowym Świecie w pełnym słońcu odszczekałam poranne bluzgi na serwis new.meteo.pl.)

Ciuchy - dobrałam idealnie. Po oddaniu rzeczy do depozytu nie zdążyłam zmarznąć, bo pobiegliśmy do Skaryszaka na rozgrzewkę z grupą Agi i Olka. Poświęciłam tylko stare spodnie od dresu, które zostawiłam w krzakach w parku po rozgrzewce. Folia NRC kupiona w Feu Vert za 6,99, nie była potrzebna. 10 minut przed startem zmiana decyzji - ściągam spod wierzchniej bluzy koszulkę Crafta i wsadzam sobie z tyłu za gatki. Mam tylko 2 warstwy - to jest dobry ruch.

A sam bieg? Podzielę relację na trzy tercje.

Tercja 1 - start i pierwsze kilometry  
Rozdzieliliśmy się z Wojtkiem, który poszedł do grupy na 1:45, a ja stanęłam na 1:50, tuż obok Izy - zająca. Pomyślałam sobie że mam mega komfort - nie muszę się martwic tempem, bo ona podobno dobrze prowadzi, więc będę lecieć obok niej. Planodawca radził zacząć bieg po 5:10, a potem przyspieszyć do 5:05. Mam to w głowie, chociaż nie wierzę, że dam radę biec po 5:05. Tak naprawdę to nie jestem pewna, czy uda mi się zejść w ogóle poniżej 1:50 z wyniku końcowego.
Ruszamy zgodnie z planem czyli 5:08. Ale zaraz za Palmą tempo spada do 5:20. Szybka decyzja - Adios Izo, adios grupo! Jeśli mam coś zdziałać w temacie złamania 1:50, to lecę swoje. Świeci słońce, w uszach ulubiona playlista, gęba mi się śmieje do ludzi - pierwsze 6 kilometrów wychodzi średnio po 5:09.  Biegnie się świetnie.

Tercja 2 - do 17-tego kilometra
Nadal biegnie się świetnie. Stwierdzam, że cały czas wyprzedzam, czyli chyba źle stanęłam. Co się kogoś "uczepię", to za chwilę okazuje się, że mogę szybciej. Widzę też, że szybciej przebieram nogami niż większość biegnących obok. Efekt treningów kadencji z metronomem na 180?  Może i tak.
Nie lecę w trupa - średnia z odcinka 7-16 km to 5:07. Na 12-tym zjadam Isogel, oczywiście paluchy poklejone, bo niezdarnie otworzyłam, ale robię to w biegu. Piję ciut na punktach - też w biegu. Postanawiam nie przyspieszać aż do Rozdroża czyli do minięcia podbiegu na Belwederskiej i ochłonięcia po nim. Ciągle jednak wyprzedzam - na podbiegu też. Skracam tam krok. Sprawdza się moja stara metoda nie patrzenia pod górę (też wzięta z podjazdów rowerowych) - patrzę trochę pod nogi - wtedy można nawet odnieść wrażenie, że się leci po płaskim. Tylko oddech coś cięższy się staje :)

Tercja 3 - finisz
Na połówce w Tarczynie na 18-tym zaczęła się już moja powolna agonia. Tu jest inaczej. Na 17-tym myślę sobie - no dobra to turbo, bo jeszcze tylko 4 kilosy. Przyspieszam.  Wieje, ale do przeżycia. Przypominam sobie jaka piździawka bywała na zimowych treningach, a dawałam radę. To dodaje mi sił. Most mija szybko, już się cieszę, bo usłyszę zaraz Lose Yourself Eminema - ten kawałek dodał mi mocy w Tarczynie i teraz na zbiegu ślimakiem też mam skrzydła i równy mocny krok w rytm muzyki. Rzut oka na Garmina przeraża mnie - co ja wyrabiam 4:40, 4:30? Ale dam radę, czuję moc. Po Eminemie włącza mi się na finisz metronom - 180 bpm - lewa, prawa, lewa, prawa. Jest jeszcze szybciej. Oszukuje mnie pierwsza dmuchana brama - WTF??!!! to nie jest meta? No dobra - jeszcze kawałek. Pędzę - wreszcie meta!  Średnia z odcinka 17-21 km to 4:45. Finisz to 4:15. Wiem że złamałam 1:50, a nawet 1:48  i że było bardzo dobrze.
W domu na STS-timing odczytuję swój wynik: 1:47:12. Spotkanie Ewa kontra Półmaraton kończy się tym razem wygraną Ewy.
Jestem szczęśliwa, dumna, chwalę się Planodawcy, czuję że góry mogę przenosić - no po prostu euforia. I gdzieś z tyłu głowy mała myśl - a gdybym tak ciut przyspieszyła w środku to te 1:47 też by padło. Ale to już temat na inny półmaraton. Na razie liczy się tylko ORLEN!

Wojtek robi rewelacyjne 1:41:23 w debiucie. Przez cały dystans biegnie słuchając metronomu (180 bpm) ;-)


wtorek, 19 marca 2013

Moc żubra


Uwaga pierwsza ostatnia prosta! 
do Półmaratonu Warszawskiego - 6 dni
do Maratonu Orlen - (na szczęście aż) 34 dni

Co słychać u mnie? Ogólnie to BZ, biega się:

run-log.com

W tym tygodniu będzie się biegać oczywiście trochę mniej, bo ruszył pierwszy tapering przedstartowy przed niedzielnym mroźnym 21,1 km. Kicha z tym mrozem - na koniec marca to jakieś przyzwoite parę na plusie powinno chociaż być, a tu co? Nie dość, że minus to jeszcze wiatr. Będzie walka na moście i tam gdzie odsłonięte.
W sumie to całą zimę przebiegałam w mrozie, śniegu i wietrze, więc w panikę nie wpadam, ale jednak "Nie lubię" tego.  I nie wiem, jak się ubrać :) A może znów w sukienkę jak 2 lata temu?

W ostatni weekend pohasaliśmy za to po puszczy. Miał to być weekend z relaksem i SPA w  Białowieży, więc rozpoczęliśmy go z Wojtkiem od 19,5 km wybiegania po lesie ;-)


W sobotę rano ruszyliśmy w ostępy licząc, że wytropimy żubra. Białowieża to jednak nie preria, a my nie Apacze, więc nic nie wytropiliśmy. Jakiś miły pan powiedział, że obejrzeć go można sobie za 8 złotych w Rezerwacie Pokazowym czyli lokalnym zoo, ale czy my dzieci, żeby do zoo chodzić? Było za to pięknie - mróz, śnieg po kostki, słońce i majestatyczne drzewa. Zamiast żubra trafiliśmy w lesie na tabliczkę o takiej treści:




Żubry? Miejsce mocy? Znaczy się będzie z tego moc żubra - lecimy. Niestety w Miejscu Mocy napotkaliśmy tylko drewnianą budę, drewnianą tablicę z wyjaśnieniem, o co biega w tej mocy i nic poza tym. Napisali że jak się dobrze ustawić, to czuć wibracje i moc przybywa, ale jakoś mi nic nie wibrowało.


Zaczął mnie natomiast znów boleć dół brzucha i się ledwo dowlokłam do mety. Jak już pisałam wg USG mam przepuklinę. Ale.. wg lekarza od  przepuklin, do którego potem poszłam, nie mam żadnej przepukliny :) Pan doktor zasugerował, że to może jednak mięśnie i w ten sposób wróciłam do punktu wyjścia. Problem polega na tym, że cokolwiek by to nie było, boli podczas i po biegu i już.
Bardzo się nastawiłam na ten Półmaraton, więc go pobiegnę, ale przed Orlenem muszę ustalić o co tu chodzi, żeby mi na 30-tym kilometrze odwłok nie odpadł na przykład.  Cieszę się na tę Połówkę - to będzie moja druga prawdziwa (czyli biegnięta) po Tarczynie.  Planodawca zalecił biec szybciej o 15 sekund na kilometr niż na ostatniej we wrześniu, więc jeśli się uda, to wynik powinien być bardzo OK. A jak mnie łupnie w spojeniu, to znów przejdę do marszu :(  W każdym razie stanę za zającem (a może króliczkiem ;-) o imieniu Iza, która będzie prowadzić na 1:50. Mocy żubra - przybywaj!

A na koniec zagadka - czym się różni żubr od żubronia?

Stadko się grzeje w słońcu

Żubron jaki jest, każdy widzi 


Jak się łatwo domyślić ze zdjęć, jednak poszliśmy do Zoo za 8 złotych, bo bardzo chciałam zobaczyć jak żubr czeka na polanie :)

poniedziałek, 11 marca 2013

Moje pierwsze wspomnienie biegowe


Niniejszy wpis bierze udział w konkursie organizowanym przez portal CupoNation.pl oraz blog PrzebiecMaraton.pl

Biegi w podstawówce kojarzą mi się tylko z 60-tką i jej wielokrotnością czyli 600-tką. Tych pierwszych nie cierpiałam, bo nie byłam dobra w sprintach. Widok wueficy targającej bloki startowe na początek szkolnej bieżni przyprawiał mnie o drgawki. Moje oceny to odzwierciedlały oscylując między tróją a czwórą z minusem, jeśli akurat dobrze wiało w plecy.



Odbijałam to sobie na 600 m. Szkoła stała obok parku Morskie Oko (w Warszawie) i tam kręciłyśmy kółka. Co prawda chodnik był dziurawy i nierówny ale przyroda, stawik z rechoczącymi  żabkami i mnóstwo ptaków dodawało chyba pozytywnej energii. Z dłuższych więc miałam pionę.

W każdym razie mocno musiałam grzebać w pamięci, żeby wydobyć coś związanego z bieganiem, bo to chyba nie było moje ulubione zajęcie w dzieciństwie (za to przepadałam za łażeniem po drzewach, zabawach w pobliskim parku itp.)

Był jednak jeden ciekawy bieg i to nie byle jaki, bo w "w barwach narodowych i ku chwale ojczyzny" zwanej wówczas w skrócie PRL-em. Otóż zostałam wysłana latem przez mamę do Czechosłowacji na obóz młodzieżowy, jak się okazało międzynarodowy.


Obóz był bardzo fajny, można było na przykład nawiązać nowe przyjaźnie: "Kak tiebia zowut?" "Mienia zowut Katia".  Na obozie były dzieci polskie, pionierzy z Sowietskowo Sojuza i Czesi. Nie pamiętam zbyt wielu działań integracyjnych, ale pod koniec zorganizowano nam obozową olimpiadę młodzieży. Nie będąc dobra ani w sprincie, ani w skoku w dal czy wzwyż, zgłosiłam się do biegu na 1000 m.  Z lekkim niepokojem oczekiwałam na wydarzenie, bo codziennie mogłyśmy z koleżankami oglądać na boisku, jak wysportowane są Czeszki i Rosjanki i swoje szanse oceniałam marnie. Niestety, my przy nich byłyśmy raczej powolnymi lapetami. Czeszki grały w siatę tak, że szczena opadała, Rosjanki brylowały przed świetlicą w tzw. gimnastyce artystycznej czyli zobaczcie ile gwiazd lub mostków ze stania zrobię.  No ale start na olimpiadzie i to bez konieczności wypełnienia minimum -  okazja nie w kij dmuchał. Z samego biegu pamiętam tyle, że rozgrywano go wokół boiska na uklepanej ziemi. Oczywiście nie przypominam sobie, żebym zakładała na bieg jakiekolwiek specjalne buty czy robiła rozgrzewkę. Jak stała, tak poleciała. Przez większość dystansu mogłam sobie oglądać plecy Czeszek i Rosjanek, które, z tego co pamiętam, były potwornie szybkie i poszły w pieriod. Medalu nie było, wygrała Rosjanka, ja dotarłam chyba piąta, ale na szczęście nie ostatnia, w każdym razie zaznaczyłam obecność Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w środku stawki biegu na 1000 m.  Strach pomyśleć, która bym była, gdyby na obóz zaproszono też umięśnione koleżanki z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Chyba nawet Katia i Nadieżda by wymiękły.






czwartek, 7 marca 2013

Górki i dołki


Uwaga! Komunikat Wawerskiego Centrum Odcinania Centymetra:
do Półmaratonu Warszawskiego - 17 dni
do Maratonu Orlen - 45 dni

Treningi robię grzecznie bez mrugnięcia, kilometry stukają, co widać na obrazku:

run-log.com

 * Te 29 km tygodniowo to uśredniony dystans za cały okres od kwietnia 2012. Teraz tygodniowo wychodzi mi koło 60 km.

Nawet pierwsze w życiu wybieganie 28-kilometrowe było przyjemnym doświadczeniem. Przez 2h 45 min słuchałam sobie audiobooka. Ale, kurteczka, czas leci nieubłaganie.

Co gorsza, robiąc dzisiejsze bieganie w Wiewiórkowie czyli Parku Łazienkowskim okupowanym przez hordy rozleniwionych wiewiórek) żegnałam się w myślach z wiosną, bo oto proszę Państwa nadchodzi ZIMA :(  Ja wiem, że w marcu jak w garncu i te sprawy, ale są jakieś granice przyzwoitości. A tu prognoza mówi, że przed nami 5 dni śniegu i mróz. Oczywiście biegacz nie mazgaj i żadna zima go nie powstrzyma, ale dziś było już tak miło, bezczapkowo  i cienko-warstwowo. No cóż, uwaga, będę dosadna:



Tymczasem wracając do mojej niby-kontuzji przyczepów mięśnia prostego brzucha, o której pisałam,  już wiem, co mi jest. Bóle nie ustąpiły, więc zrobiłam wycieczkę na USG i wyszło szydło z worka, a właściwie to z nie szydło z worka tylko pętla jelitowa (co wrażliwszych przepraszam). Mam przepuklinę pachwinową skośną :(
   
Tego się nie leczy, to się operuje. Żadne masaże, lód, voltaren, modły, okłady z kapusty nie pomogą. Ewentualnie zamiast iść pod nóż, można po prostu z tym żyć, ale jak będzie w moim przypadku to się pewnie dowiem od chirurga, do którego mam się udać.
Skąd przepuklina, dlaczego teraz, czy mogę z tym biegać, czy mogę z tym wystartować na 42,2 km? Oto pytania, które sobie zadaję od wczoraj. Prawdopodobnie musiałam przeciążać się stopniowo od jakiegoś czasu, a jak dołożyłam długie biegi, to się lekko pogorszyło.  Zwiększone napięcie w jamie brzusznej to jeden z czynników wyzwalających przepuklinę, z tego co czytałam.

Naturalnie sprawdziłam już wszystkie fora biegowe i jest sporo biegaczy z takim problemem, ale temat zabiegu przewija się nieustannie. Jeśli jednak nie będzie poważnego zagrożenia, na razie pokroić się nie dam. Po operacji umiarkowane ćwiczenia fizyczne i średnio ciężka praca są bezpieczne po 2 - 4 tygodniach, a sport wyczynowy po 4 - 6 miesiącach. Czyli cała robota treningowa na śmietnik! :)

Co zatem wykombinowałam? Ano pojechałam dziś do sklepu ortopedycznego i zakupiłam sexy "pas przepuklinowy prawy" w ekscytującym kolorze majtkowego beżu i po zamaskowaniu go spodenkami biegowymi poszłam robić podbiegi na Agrykoli (12 x 150 m) plus rozbieganie w Łazienkach. Chyba działa, bo wydaje mi się że mniej boli, ale prawdziwy test sexy pasa czeka mnie w weekend podczas kolejnego 28-kilometrowego wybiegania.

Tak w ogóle to się zastanawiam, o co chodzi z tym "rollercoasterem" u mnie - rok 2011 był do bani (ciągle kontuzje), 2012 rewelacyjny (życiówki i te sprawy), 2013 niby wydaje się OK, ale już zdążyłam się dowiedzieć o anemii i przepuklinie. Ale NIE DAMY SIĘ! Ja i moja przepuklina przybiegniemy pod ten cholerny Wiklinowy Koszyk Narodowy 21 kwietnia!