- Eeee, no po prostu chcę wreszcie spróbować - odparłam nie wykazując się raczej mistrzostwem ciętej riposty.
- Ok, ale zajedzie sobie Pani nieźle organizm.
- A co, Pan jest przeciwny maratonom? - zaatakowałam.
- No tak, bo zdrowe bieganie to tak do 20 kilometrów na raz, a potem to już dochodzą spore obciążenia, więc jak ktoś nie musi, to lepiej sobie tego nie fundować.
- Ale ja chyba muszę - zamknęłam temat.
W post scriptum dowiedziałam się, że chwilowo mam lekki stan zapalny przyczepów dolnych mięśnia prostego brzucha. Biegać mogę, ale mam pobrać leki przeciwzapalne, chłodzić, wzmacniać przywodziciele i brzuch. I robić brzuszków mniej a mądrze, a nie tak jak dotychczas na wariata. I raczej nie biec teraz szybkiej dychy w lesie po nierównym bo może być gorzej. Okej, okej - pa pa GP Warszawy :(
Pan fizjoterapeuta (notabene, członek sztabu medycznego naszej kadry lekkoatletów na MŚ w Daegu) chyba jednak się trochę interesuje bieganiem, bo zaczął pytać o moje czasy na innych dystansach i plany tempowe na 42 km. Zagaił też, że ciekawe, kiedy ktoś zejdzie poniżej 2h w maratonie, bo podobno ludzki organizm jest przygotowany do tego, żeby przebiec ten dystans w 1:58 h.
Organizm organizmowi nierówny. Mój na przykład jest podobno obecnie przygotowywany, żeby przebiec maraton w czasie mniej więcej 1:58 razy dwa. Czy się uda?
Magia liczb krążących wokół mojej głowy wskazuje na to, że tak, ale przecież to tylko liczby. Pierwsza liczba magiczna to dwieście. Dwie stówki kilometrów, które wybiegałam w lutym. Gdyby mi ktoś jesienią 2012 powiedział, że zrobię tyle w jeden i to skrócony miesiąc, uśmiałabym się szczerze. A tu proszę 217 km na liczniku, a Garmin podobno nie kłamie. W każdym razie w 2013 roku przebiegłam do tej pory prawie połowę tego co w całym 2012!
Kolejne liczby magiczne to 5:10. Takie sobie uwidział tempo mojego półmaratonu Planodawca.
W nagrodę za to, że tak pilnie realizuję treningi i wychodzę z anemii wyśrubował właśnie mój Przeplan dowalając m.in. mocne tempówki np. 3 x 5 km oraz 4 x 4 km w tempie 4:50. Może i to realne - wczoraj biegałam 5 x 2 km po 4:45-4:50 i żyję. Nawet nie chcę pisać, jakie tempo wymyślił mi na maraton :). W weekend za to zamiast szybkiej dyszki ma być wybieganie 28 km. Już mi normalnie tras w mieście zaczyna brakować na te wycieczki.
Na koniec posta, nadal poszukując sposobów na upchanie buraczków i innych zdrowotności w jadłospisie, znów zapodaję 2 pomysły - jeden na potreningowe "conieco" czyli uzupełniamy glikogen bez sięgania do szafki po czekoladę :) i drugi na lekko kiczowate, ale zdrowe "Oreo"
1) Strzelający i zdrowy mus owocowy - miksujemy np. banana z pomarańczę i wsypujemy do niego ziarna granatu*. Super strzela w zębach :) A jak dodamy jakieś ziarna (np. chia albo orzechy lub słonecznika) to strzela jeszcze lepiej.
2) "Oreo" - podstawą są plasterki buraka, ale "Oreo" można zrobić z nich w dwóch wersjach czyli na słono (z kozim serkiem, albo zwykłym twarożkiem wymieszanym np. z ziołami) oraz na słodko (z mascarpone wymieszanym z posiekanymi orzechami włoskimi) - Pycha!
Burako-oreo |
* Nigella Lawson podaje super sposób na wydłubanie pestek z owocu - trzeba przekroić dojrzały granat na pół i trzymając przekrojoną stroną w dół nad miską walić w skórkę drewnianą łyżką. Wypadają bez problemu, a co dziwniejsze granat nie wybucha ;-)