Dla kontrastu drugi film ze sportem w tle, który obejrzałam to "Senna" - historia genialnego kierowcy F1, która pokazuje jego pasję, niezłomność, a jednocześnie układy, układziki, kasę i politykę Formuły 1. No i niestety tragiczny koniec Ayrtona. Również polecam gorąco.
Chociaż są tak różne, oba bardzo pozytywnie motywują do tego, żeby w sporcie dawać z siebie wszystko. Nawet jeśli jesteśmy tylko amatorami.
***
Udało mi się już wrócić do treningów po chwilowym "połamaniu" powyjazdowym i idąc za radą m.in. znajomych blogerów oraz męża, ktory podczas mojego pobytu w Hiszpanii pochłonął całego Jacka Danielsa ;-) postanowiłam wejść w rytm treningów wg jego zaleceń. Co prawda nie będę biegać więcej niż 3x w tygodniu, ale postaram się przynajmniej częściowo iść wg planu.
A tak na marginesie, szok co w tydzień może stać się z facetem jak go spuścić z oczu - mąż zaczął systematycznie trenować, zwiększył kilometraż, odstawił wieczorne piwko i snacki i od razu zrzucił półtora. Tak mną tym wstrząsnął, że już sama nie wiem, czy jestem bardziej zmotywowana pozytywnie czy zazdrosna, w każdym razie grzecznie wysłuchałam jego uwag do naszych wcześniejszych treningów i wniosków z lektury Danielsa (np. "nie no, to wcześniejsze bieganie to było zupełnie bez sensu"). No więc ok, skoro "bez sęsu", to niech zacznie się "z sęsem".
W piątkowy poranek o 6:20 biegało mi się świetnie - 40 min spokojnie plus przebieżki, więc uznałam że w sobotę po południu będzie jeszcze lepiej. I tu niestety się grubo pomyliłam.
Po pierwsze - porażką było wyjście na trening 2 godziny po rodzinnym sutym obiedzie. Czułam się, jakby mi ktoś przywiesił w okolicach kostek 100 kotletów i 2 worki z ziemniakami.
Po drugie - po przerwie w treningach spowodowanej wyjazdem wspinaczkowym rzuciłam się na bieganie 5 x 4 min. (5:00-5:05) z przerwą 1 min. No cóż - pierwsze dwa interwały jakoś poszły, ale kolejne 3 to było dyszenie, oczy wychodzące z orbit i poczucie że jestem czołgiem.
Po trzecie - szalejący garmin nie ułatwiał zadania - raz pokazywał 5:45 a za chwile bez zmiany tempa 4:55. Rwałam więc zadaną prędkość, zwalniałam, przyspieszałam i ogólnie rzecz ujmując wykończyłam się kompletnie.
Nauczka płynie z tego taka, że skoro jestem rannym ptaszkiem biegowym, to niech tak zostanie - nie będę biegać po południu, a szczególnie po konkretnym obiadku. No i muszę mierzyć siły na zamiary. Jutro zapisujemy się oboje na Bieg Konstytucji więc 3 maja pierwszy sprawdzian obecnej formy, którą może uda się choć trochę do tego czasu poprawić :) Mam na to 7 treningów.