czwartek, 29 października 2020

Korona Beskidu Niskiego na biegowo - Dzień 1.

 


Gdyby nie Tatry nie byłoby Beskidu czyli tytułem wstępu 

Ej, sezon biegowy się jeszcze nie kończy - pomyślałam we wrześniu. Na zawody nie bardzo można liczyć w tym roku, ale może by tak jakiś kolejny #indywidualnyprojektbiegowy zmontować. W głowie czaił mi się od dawna plan pięknej wyrypy w Tatrach, zahaczającej też o Rysy, ale niestety w październiku spadł tam już śnieg, a ze mnie za cienki i za rozsądny Bolek, żeby robić to teraz, po śliskich i pewnie oblodzonych szlakach. Ale projekt Tatry też doczeka się na realizację.  

W każdym razie szukając po mapie alternatywy wypatrzyłam Beskid Niski. Zima tam jeszcze nie dotarła, a tak w ogóle, to październik jest dla mnie czasem Beskidu Niskiego. Od 6 lat kojarzy mi się z Błotowyną czyli Łemkowyną Ultra Trail - wyjątkowymi zawodami biegowymi, w których startowałam już 4 razy. I chociaż w tym roku nie byłam zapisana, Beskid ciągnął mnie jak magnes. Mgły, złote liście, dzikie ścieżki, oblepiające buty i mlaskające błoto po kostki - czysta poezja! No i stąd właśnie dość spontaniczny pomysł na Koronę Beskidu Niskiego. 

Stwierdziłam też jednak, że tegoroczny projekt solo mam już za sobą, więc fajnie byłoby to zrobić z ludźmi. I tak to się zaczęło: 


Na hasło dostałam szybki odzew od trójki znajomych i drużyna do robienia Korony była gotowa. Pozostało ustalić logistykę. Wiem, że niektórych górskich turystów może to obrzydzać, ale my jako biegacze, a w dodatku górscy i długodystansowi, uznaliśmy że po górach zdecydowanie fajniej się biega niż wolno chodzi, więc Koronę robimy na szybko. 18 szczytów czyli komplet do odznaki przyznawanej przez PTTK Jasło w 3 dni. Była to też okazja, żeby poznać te zakątki Beskidu, gdzie wcześniej nie dotarliśmy. 

Żeby się to udało, potrzebny był support z samochodem przewożący nas między szlakami prowadzącymi na kolejne szczyty, bo wersja "całość z buta" liczy 240 km i ponad 8 tys. metrów przewyższenia. 


Ups, to może w tej formie zrobimy w czerwcu, bo pod koniec października, przy niepewnej pogodzie ogarnięcie tego na szybko może być trudne. W końcu po wyeliminowaniu długich przelotów drogami i skupieniu się na szczytach udało się zredukować plan na Koronę Beskidu z przejazdami do 120-130 km pieszo i ok. 6 tys. m w górę. Już bardziej realnie.    

W skład ekipy ostatecznie weszli: Kasia, Artur, Seba, ja i Arek jako support, ale też chętny do zrobienia części szczytów. Na termin wybraliśmy weekend, w który miała się odbywać Łemkowyna Ultra Trail, zabukowaliśmy 2 noclegi, przygotowaliśmy tracki z trasami i dogadaliśmy szczegóły. W międzyczasie ŁUT padł jak wiele innych zawodów ofiarą COVID-u i stało się jasne, że podczas naszej wycieczki nie zobaczymy tasiemek znakujących trasę na Cergowej, a Beskid Niski będzie jeszcze bardziej pusty i dziki. Smuteczek! Byliśmy jednak zdeterminowani żeby jechać. Gotowi na błoto, deszcz i wpier..l. Braliśmy w ciemno każdą pogodę, bo po prostu zrobił się z tego ciekawy i trochę krejzolski projekt, a takie projekty jak wiadomo nakręcają na maksa. 

Jak ostatecznie wyszło, dowiecie się poniżej i w dwóch kolejnych postach.  Dzielę relację na 3 części - dziś Dzień 1.

Piątek 23 października - (Jaworze, Chełm, Magura Małastowska, Magura Wątkowska, Łysa Góra)

Dystans: ok. 26 km 

Przewyższenie: +1493 m

Z Warszawy wyjechaliśmy o 6 rano. Wstępny plan był taki: w piątek 4, w sobotę 6 i w niedzielę 8 szczytów, ale na szczęście coś nas tknęło i ostatecznie ustaliliśmy, że jednak robimy w piątek 5, w sobotę 6 i w niedzielę 7 wejść. Życie pokazało, że planu pierwotnego i tak by się raczej nie udało zrealizować.

JAWORZE (882 m npm.) 

Na przystawkę Beskid serwuje nam danie jak z menu degustacyjnego w restauracji Wojciecha Amaro. Czyli ładne to, ale zanim dobrze pogryziesz, już masz pusty talerz. Na Jaworze prowadzi bowiem króciutki szlak z okolic wsi Bogusza. Droga na szczyt to 1,3 km, za to do zrobienia na tym odcinku jest 306 m w pionie. Tak zwana konkret dzida. Jest cicho, kolorowo od jesiennych przebarwień i pięknie. Pogoda nam sprzyja, do biegania jest idealna. Na górze dokładamy jeszcze wejście na stalową wieżę widokową z zamgloną panoramą i po chwili zasuwamy w dół do auta. 





CHEŁM (780 m npm)

 Jeśli Jaworze było wykwitną przystawką, to Chełm jest tylko oblizaniem łyżki - szast prast i jesteśmy na górze. Lekko dyszący i upoceni, bo tu znów niewiele ponad kilometr trasy, ale 241 metrów w pionie. Szczyt jest zalesiony, z pamiątkowym krzyżem, przy którym robimy sobie obowiązkowe zdjęcia dokumentujące wejście. 

Jesteśmy już lekko zdegustowani suchością szlaków. No jak to? Beskid Niski i zero błota? Jeszcze nie wiemy, co czeka nas za Bacówką Bartne w drodze na Magurę Wątkowską, hehe.



  

MAGURA MAŁASTOWSKA (813 m npm) 

Podjeżdżamy na Przełęcz Małastowską i stamtąd wygodną drogą pniemy się do góry wzdłuż trasy narciarskiej i schroniska. Znak czasów - na zewnątrz schroniska stoi czajnik, szklanki i wisi kartka zachęcająca do samodzielnego zrobienia sobie herbaty. Turystyka w czasach pandemii :( 

 Na szczycie jest niewielki cmentarz z grobami żołnierzy rosyjskich i austrowęgierskich z okresu I wojny światowej. Większy wojenny cmentarz na charakterystycznym planie 12-boku, z kaplicą jest też na samej przełęczy. Szybko go zwiedzamy i biegniemy do samochodu, bo czas leci, a przed nami jeszcze 2 góry.




MAGURA WĄTKOWSKA (WĄTKOWA) (846 m npm) 

 Tu Beskid Niski pokazuje nam swoje prawdziwe jesienne oblicze. Pamiętam z Łemkowyny 150, że za Bacówką w Bartnem było jakieś totalne bagno. A jak jest tym razem? Jest totalne bagno.  

Początkowo skaczemy z kępy traw na kępę, wybieramy co bardziej suche obejścia, ale z czasem przestaje to mieć sens, nogi są całe mokre bo szlak prowadzi przez rozlewiska. Chcieli błota, to mają i cicho siedzieć.  Pod szczytem Magury Wątkowskiej zalega mgła. Klimaty jak w brytyjskim albo skandynawskim kryminale. Nasza 5-osobowa ekipa rozdziela się, bo Artur i Seba to dziki, które mają 2x tyle pary w nogach co ja i zawsze są z przodu.  

Tymczasem do góry ktoś biegnie! Szczupły, wyżyłowany człowiek w starszym wieku, z buffem Łemkowyny na głowie i z czołówką. Okazuje się że robi ŁUT150 solo! Czapki z głów. Dla niektórych odwołanie tych zawodów to nie powód, żeby odpuścić ten bieg, a w samotności wyzwanie jest jeszcze większe.

Nasz znajomy Piotrek, który miał stanąć na starcie 150-tki ŁUT, też podejmuje samotne wyzwanie i zamierza sieknąć w tym terminie 100 mil (!) w podwarszawskim Mazowieckim Parku Krajobrazowym. Praktycznie przez cały czas trwania naszego wyzwania kibicujemy mu zdalnie przez Messengera, bo żeby zrobić STO MIL koło domu, w dodatku zaliczając punkt odżywczy we własnej, ciepłej kuchni, a potem wyjść w ciemną noc na resztę trasy, to trzeba mieć łeb z tytanu i hart ducha godny największych wojowników.      

My tymczasem zbiegając radośnie z Magurki do Bacówki gubimy nagle szlak. Tędy nie, tamtędy też nie. No brawo! 3 osoby, odpalona opcja "wróć do startu" w zegarku, odpalona aplikacja Locus Maps, a i tak nie możemy znaleźć właściwej ścieżki i błąkamy się po rozlewisku. Wreszcie jest! 





W zapadającym zmierzchu i mokrych butach docieramy do samochodu. Tego dnia przed nami jeszcze: 

ŁYSA GÓRA (641 m npm)

Ciemno, więc czołówki na łeb i w drogę. Na początku jest ciężko, bo każdy wolałby już siedzieć przy piwku i kolacji zamiast giełgać się po nocy pod górę, ale czy siedząc w kuchni spotkalibyśmy 3 salamandry i 2 zające?  10 kilometrów urobione i można wreszcie zasiąść do tego stołu na kwaterze w Nowym Żmigrodzie. Pierwsze 5 z 18 szczytów zdobyte. 



Korona Beskidu Niskiego - Dzień 2. ---> TUTAJ

Korona Beskidu Niskiego - Dzień 3. ----> TUTAJ 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz