Ech, plany plany. Robi się je, a potem za jednym zamachem przekreśla. Tym razem przekreślam niestety półmaraton warszawski, bo okazało się, że 5 dni po nim mogę pojechać na wyjazd wspinaczkowy do Hiszpanii. Znów do tej samej mekki wspinania jaką jest Margalef w Katalonii, ale chcę tam wrócić, bo w 2010 roku zrobiłam tam ledwie ułamek dróg wspinaczkowych. Poza tym to przepiękne miejsce.
Na ten wyjazd czekałam w zasadzie od dnia, kiedy wróciłam z poprzedniego wspinania w Margalefie. Tym razem wszystko się składa idealnie - jedzie moja ekipa, do miejsca które jest super, przelot jest tani, wulkan póki co nie wybuchł na Islandii, no i rozpoczęcie sezonu w skałach pod koniec marca to po prostu marzenie. Trzeba sprawdzić czy warto było wylewać tyle potu i zdzierać skóry na treningach :)
Oczywiście mogłabym pobiec w Warszawie, a potem polecieć w skały. Niestety biorąc pod uwagę moje niedawne problemy z nogą (okolice achillesa) i mały kilometraż ostatnio, istnieje ryzyko że te 21 km mogłoby się zakończyć jeśli nie kontuzją to przeciążeniem. Nie zamierzam znowu iść po trasie półmaratonu, raczej wolałabym w końcu cały pobiec. W związku z tym nie chcę teraz ryzykować, jeśli mam być 5 dni później w pełnej formie do całodziennego łojenia w skałach przez tydzień.
Jeszcze 3 dni temu można powiedzieć szykowałam się do Połówki. Zwiększałam stopniowo przebiegi po przerwie (póki co do 40 min), robiłam interwały (sobota - rozgrzewka 2 km + 6 x 2 min 5:00 / p 6 x 2 min trucht + 1 km trucht), ale moje serce każe mi wybrać tym razem opcję "w górę".
A zatem po prostu będę sobie spokojnie trenować wracając do formy i nabierając siły oraz szybkości, po to żeby wystartować gdzieś w kwietniu, a konkretnie zaliczyć 3 starty w Pucharze Maratonu (5 km w kwietniu, 10 km w maju i 15 km w czerwcu). Oprócz tego jak się uda to Bieg Konstytucji, może Interrun Ursynów i jeszcze inne fajne biegi. To znaczy takie są przynajmniej moje plany :)
Blog o bieganiu w damskim wydaniu. Po mieście, po lesie i górach - wszędzie, byle do przodu...i w górę :)
niedziela, 26 lutego 2012
sobota, 18 lutego 2012
Jak to się robi w Kalifornii?
No coż... robi się to fajnie. To znaczy fajnie się planuje udział w biegu, np. maratonie albo półmaratonie. Może w ogóle nie powinnam o tym mówić, bo czasem lepiej nie zapeszać, jak się coś planuje, ale temat USA i mojego biegania tam wziął się ogólnie stąd, że w 2013-tym czyli za rok z kawałkiem zamierzam uczcić pewne wydarzenie wyprawą do San Francisco i okolic. Czasu będzie 2 tygodnie, więc pomyślałam że można by urozmaicić pobyt udziałem np. w półmaratonie albo nawet maratonie. Na bardzo fajnej stronie z Kalendarzem Maratonów w USA wyszukałam sobie termin czyli maj a następnie stan czyli Kalifornię i ruszyłam do surfowania po stronach poszczególnych biegów.
Po godzinie czułam się jakbym każdy z nich przebiegła albo co najmniej przejechała trasę samochodem. A to za sprawą świetnych informacji na oficjalnych stronach maratonów, statystyk, wykresów pokazujących milę po mili nachylenie trasy i sprytnych filmików, dzięki którym, będąc na innym kontynencie można zapoznać się z całą trasą maratonu. Tak jest np. w przypadku The Avenue of the Giants Marathon, który nie jest wbrew pozorom maratonem dla olbrzymów, lecz biegiem w cieniu gigantycznych amerykańskich drzew (może to sekwoje... nie znam się)
W zasadzie bardzo fajnie, bo prawie cały czas w cieniu, ale w sumie trochę nudno przez tyle godzin biec przez las. Przecież nie jestem jakimś oszalałym Czerwonym Kapturkiem szukającym chatki babci.
No cóż nie poddajemy się - szukamy dalej. Jest! OC Marathon niedaleko Los Angeles, któremu przyświeca szczytna idea "Inspire kids to fitness". Można nawet w ramach opłaty startowej przekazać kasę na pomoc dla dzieci. Mam nadzieję, że nie chodzi o zakup hamburgerów dla młodzieży z biedniejszych rodzin. Ze strony internetowej dowiaduję się że: "The first mile of the Marathon course includes a breathtaking panorama of the Pacific Ocean" - rozmarzyłam się. Ten maraton jest jak Krynicka dycha, bo prawie cały czas z górki. I jak głosi strona www, osoba ważąca 130 funtów czyli chyba z 65 kg spali na trasie 2612 kcal. To pociąga :)
Myślę jednak że jeszcze więcej kalorii pochłania i jeszcze lepsze widoki są na Wild Wild West Marathon.
Z filmu widać, że może być dość górzyście, ale na pewno pięknie. Dodam że takich filmików z kolejnych mil WWW Marathon znalazłam na youtube tyle, że generalnie również poznałam wstępnie całą trasę. W moich podejrzeniach, że nie jest tam łatwo, utwierdziły mnie niestety takie oto statystyki wypisane na oficjalnej stronie maratonu:
A także informacja że rekord trasy to 3:09. No to chyba jednak podziękuję.
A może Big Sur - podobno jeden z najlepszych, najbardziej znanych, określonych przez Runner's World własnie tak: "If we were told that we could run only one marathon in our lifetime, Big Sur would have to be it". Bart Yasso, Runner’s World
Termin w sumie pasuje - sam koniec kwietnia. Szkoda tylko, że wpisowe to 135 USD! No nic, mam trochę czasu na decyzję ile mil i czy po lesie, po górach czy brzegiem morza:) I czy w ogóle...
Po godzinie czułam się jakbym każdy z nich przebiegła albo co najmniej przejechała trasę samochodem. A to za sprawą świetnych informacji na oficjalnych stronach maratonów, statystyk, wykresów pokazujących milę po mili nachylenie trasy i sprytnych filmików, dzięki którym, będąc na innym kontynencie można zapoznać się z całą trasą maratonu. Tak jest np. w przypadku The Avenue of the Giants Marathon, który nie jest wbrew pozorom maratonem dla olbrzymów, lecz biegiem w cieniu gigantycznych amerykańskich drzew (może to sekwoje... nie znam się)
W zasadzie bardzo fajnie, bo prawie cały czas w cieniu, ale w sumie trochę nudno przez tyle godzin biec przez las. Przecież nie jestem jakimś oszalałym Czerwonym Kapturkiem szukającym chatki babci.
No cóż nie poddajemy się - szukamy dalej. Jest! OC Marathon niedaleko Los Angeles, któremu przyświeca szczytna idea "Inspire kids to fitness". Można nawet w ramach opłaty startowej przekazać kasę na pomoc dla dzieci. Mam nadzieję, że nie chodzi o zakup hamburgerów dla młodzieży z biedniejszych rodzin. Ze strony internetowej dowiaduję się że: "The first mile of the Marathon course includes a breathtaking panorama of the Pacific Ocean" - rozmarzyłam się. Ten maraton jest jak Krynicka dycha, bo prawie cały czas z górki. I jak głosi strona www, osoba ważąca 130 funtów czyli chyba z 65 kg spali na trasie 2612 kcal. To pociąga :)
Myślę jednak że jeszcze więcej kalorii pochłania i jeszcze lepsze widoki są na Wild Wild West Marathon.
Z filmu widać, że może być dość górzyście, ale na pewno pięknie. Dodam że takich filmików z kolejnych mil WWW Marathon znalazłam na youtube tyle, że generalnie również poznałam wstępnie całą trasę. W moich podejrzeniach, że nie jest tam łatwo, utwierdziły mnie niestety takie oto statystyki wypisane na oficjalnej stronie maratonu:
Wild Wild West Marathon and Ultra
Overall: 84.7 | Course Beauty: 10 - |
Course difficulty: 9+ | Appropriateness for First Timers: 1 |
Race Organization: 9 | Crowds: 1 |
A może Big Sur - podobno jeden z najlepszych, najbardziej znanych, określonych przez Runner's World własnie tak: "If we were told that we could run only one marathon in our lifetime, Big Sur would have to be it". Bart Yasso, Runner’s World
Termin w sumie pasuje - sam koniec kwietnia. Szkoda tylko, że wpisowe to 135 USD! No nic, mam trochę czasu na decyzję ile mil i czy po lesie, po górach czy brzegiem morza:) I czy w ogóle...
niedziela, 5 lutego 2012
Pochwała rozwagi
Z piątkowego USG wynika że ścięgno piętowe w porzo, ale... "występuje nieregularny przebieg włókien mięśnia płaszczkowatego w ich części dystalnej w miejscu przejścia w ściegno Achillesa. Nie można wykluczyć przebytego naderwania" (!)
Ha! Czyli było coś jednak (podobno mogło to być naderwanie przeciążeniowe) i dobrze zrobiłam, że jak nigdy podeszłam do tematu zdroworozsądkowo i przestałam biegać. Obecnie podobno stanu zapalnego nie ma czyli zagoiło się i mogę sobie powoli zacząć wracać do treningów. Hurra! Po raz pierwszy wyszłam z gabinetu USG z uśmiechem.
ps. Niestety nie oznacza to, że mogę zacząć łykać długie kilometry od razu - w sobotę na siłowni zrobiłam 20 min na orbitreku a chwilę potem pobiegałam 20 min na bieżni i jednak noga dała o sobie znać, czyli powrót emerytalny mnie czeka, marszobiegi i te sprawy :)
Ha! Czyli było coś jednak (podobno mogło to być naderwanie przeciążeniowe) i dobrze zrobiłam, że jak nigdy podeszłam do tematu zdroworozsądkowo i przestałam biegać. Obecnie podobno stanu zapalnego nie ma czyli zagoiło się i mogę sobie powoli zacząć wracać do treningów. Hurra! Po raz pierwszy wyszłam z gabinetu USG z uśmiechem.
ps. Niestety nie oznacza to, że mogę zacząć łykać długie kilometry od razu - w sobotę na siłowni zrobiłam 20 min na orbitreku a chwilę potem pobiegałam 20 min na bieżni i jednak noga dała o sobie znać, czyli powrót emerytalny mnie czeka, marszobiegi i te sprawy :)