Na to chyba nawet Runners nie ma przepisu - chodzi mi mianowicie o zrobienie w tydzień formy do biegu na 10 km po kontuzji.
Po dzisiejszym treningu przejrzałam rozpaczliwie wszystkie archiwalne numery i niestety cudownego programu "w tydzień od zera do bohatera - zrób życiówkę ze świeżą blizną na więzadle" nie znalazłam :))
No ale pakiet odebrany (SUPER KOSZULKA!!!!), więc wystartować trzeba. Czy dotrę do mety to już inna sprawa...
Trening w terenie zaczęłam 2 dni temu od marszobiegu: 3 min biegu + 2 min marszu. I tak pięć razy. W sumie wyszło tylko 3,5 km, z biegiem w tempie średnim 6:40. Oddech ciężki, chociaż biegło się w sumie nieźle. Zaskoczyła mnie natomiast niestabilność kolana (być może pozorna). Po prostu cały czas patrzyłam, gdzie stawiam nogi, bo miałam wrażenie, że mi gdzieś to kolano ucieknie, jak na przykład wpadnę w dołek. Po biegu, podczas rozciągania doszłam też do wniosku, że mam maksymalnie pościągane pachwiny, no po prostu przykurcze przez ich nieruszanie w ciągu ostatnich 6 tygodni. Trzeba nad tym popracować.
Dziś rankiem ruszyłam na drugi trening - już konkretniejszy: 5 min biegu + 2 minuty marszu - i też pięć serii. Razem 6,1 km, a tempo biegu około 6:00-6:10, chociaż biegłam i 5:40 chwilami. Ze stabilnością ciut lepiej, ale pod koniec noga zaczęła trochę boleć.
Naprawdę zastanawiam się czy ja dam radę tę dychę zrobić. To w końcu kawał drogi, w tym część pod górkę, a u mnie z wydolnością i siłą mięśni krucho.
No cóż został tydzień, więc plan mam na jeszcze 3 treningi, w trakcie których chciałabym dojść do biegu 15 min + 2-minutowe przerwy w marszu. Wiem, że to dziwne iść na dyszce i może nawet ktoś powie: "Ej, trasa maszeruję kibicuje biegnie w przeciwną stronę" ale co mi tam. Ustawię się gdzieś z tyłu za 9-cioma tysiącami biegaczy i spróbuję. Najwyżej będzie DNF.
PS. U nas jutro biegowe święto czyli Maraton :) trzymam kciuki za wszystkich biegnących - może mi się uda dotrzeć na 40-ty kilometr podopingować ich na końcowce :)
Blog o bieganiu w damskim wydaniu. Po mieście, po lesie i górach - wszędzie, byle do przodu...i w górę :)
sobota, 24 września 2011
wtorek, 20 września 2011
Swim, bike and run ;)
Na triathlon się zapisała ?
Hahaha, nie zapisała się, ale takie sporty może już wreszcie zacząć uprawiać po kontuzji, w związku z tym że więzadło dostało odpowiednio dużo wolnego i się ponoć zagoiło.
Niestety pobolewa trochę po intensywniejszym wysiłku oraz po dłuższym siedzeniu, ale mam się tym nie martwić, bo to podobno normalne.
Najgorzej było jak dostałam tydzień temu "przepustkę" na basen. Zrobiłam na pierwszy raz 30 basenów 25-metrowych (kraul i grzbiet oraz "strzałka" z deską w rękach) i to był średni pomysł. Zamiast spokojnie i nie nerwowo rozpocząć powrót do aktywności rzuciłam się do wody jak dzika i efekt by taki, że mnie zaczęło potem nieźle zasuwać kolano. Rehabilitant nie pochwalił, oj nie, więc na kolejnym basenie ograniczyłam się już do 26-ciu:). Muszę przy okazji przyznać, że nowy basen w Aninie jest bardzo fajny i niezatłoczony póki co.
Rower był nawet wcześniej dozwolony i powiem szczerze, że nie mogłam powstrzymać radości na twarzy podczas pierwszej przejażdzki wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego - publiczne uśmiechy do siebie na całą szerokość nie są chyba w Polsce jeszcze na porządku dziennym więc pewnie ludzie, których mijałam zastanawiali się, o co mi chodzi. Obecnie mogę już robić 45 minutowe wycieczki ale bez premii górskich.
No i wreszcie dziś nadejszła (z akcentem na "ejszła") wiekopomna chwila kiedy z kolankiem ubranym w niebieską taśmę wykonałam pierwszy bieg na bieżni w AVI. I przebiegłam bez bólu całe 10 minut w tempie 7 km/h :)))))))
Za 2 tygodnie Biegnij Warszawo, a więc biegnij Avo, żeby nie paść 2 października w połowie podbiegu Belwederską. Na szczęście mam mieć support czyli męża który może się zlituje i będzie obok mnie przebierał nogami, chyba że zapragnie pójść na wynik.
A czego mi jeszcze do szczęścia brakuje? Oczywiście - wspinania. Teoretycznie powinnam poczekać do początku października, ale spróbuje delikatnego wspinania na wędkę już w poniedziałek. Jak zaboli to poczekam, szkoda by było zniweczyć całą rehabilitację razem z jej kosztami i poświęconym czasem, ale ścianka (nie mówiąc o skale) kusi mnie jak diabli :)
Hahaha, nie zapisała się, ale takie sporty może już wreszcie zacząć uprawiać po kontuzji, w związku z tym że więzadło dostało odpowiednio dużo wolnego i się ponoć zagoiło.
Niestety pobolewa trochę po intensywniejszym wysiłku oraz po dłuższym siedzeniu, ale mam się tym nie martwić, bo to podobno normalne.
Najgorzej było jak dostałam tydzień temu "przepustkę" na basen. Zrobiłam na pierwszy raz 30 basenów 25-metrowych (kraul i grzbiet oraz "strzałka" z deską w rękach) i to był średni pomysł. Zamiast spokojnie i nie nerwowo rozpocząć powrót do aktywności rzuciłam się do wody jak dzika i efekt by taki, że mnie zaczęło potem nieźle zasuwać kolano. Rehabilitant nie pochwalił, oj nie, więc na kolejnym basenie ograniczyłam się już do 26-ciu:). Muszę przy okazji przyznać, że nowy basen w Aninie jest bardzo fajny i niezatłoczony póki co.
Rower był nawet wcześniej dozwolony i powiem szczerze, że nie mogłam powstrzymać radości na twarzy podczas pierwszej przejażdzki wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego - publiczne uśmiechy do siebie na całą szerokość nie są chyba w Polsce jeszcze na porządku dziennym więc pewnie ludzie, których mijałam zastanawiali się, o co mi chodzi. Obecnie mogę już robić 45 minutowe wycieczki ale bez premii górskich.
No i wreszcie dziś nadejszła (z akcentem na "ejszła") wiekopomna chwila kiedy z kolankiem ubranym w niebieską taśmę wykonałam pierwszy bieg na bieżni w AVI. I przebiegłam bez bólu całe 10 minut w tempie 7 km/h :)))))))
Za 2 tygodnie Biegnij Warszawo, a więc biegnij Avo, żeby nie paść 2 października w połowie podbiegu Belwederską. Na szczęście mam mieć support czyli męża który może się zlituje i będzie obok mnie przebierał nogami, chyba że zapragnie pójść na wynik.
A czego mi jeszcze do szczęścia brakuje? Oczywiście - wspinania. Teoretycznie powinnam poczekać do początku października, ale spróbuje delikatnego wspinania na wędkę już w poniedziałek. Jak zaboli to poczekam, szkoda by było zniweczyć całą rehabilitację razem z jej kosztami i poświęconym czasem, ale ścianka (nie mówiąc o skale) kusi mnie jak diabli :)
wtorek, 13 września 2011
re re kum kum
Szukając kiedyś fajnego biegu na 5 km w okolicach początku września trafiłam w internecie na Frog Race rozgrywany niedaleko W-wy pod Piasecznem.
Frog Race to impreza rodzinna, bo jest tam nie tylko fajne 5 km, ale i dycha, a dodatkowo mogą biec dzieci (od 100 m do 1000 m) i wszystkie po biegu dostają nagrody. Okazało się też, że nie trzeba pokonać dystansu skacząc żabką, tylko nazwa się bierze od położonej w pobliżu wsi Żabieniec. To by był dopiero hardcore - dycha żabką :)
W każdym razie niezwłocznie zapisałam całą naszą rodzinę (bo wszystkim się podobało rodzinne bieganie w lutym w Wiązownie), zapłaciłam za pakiety dla dorosłych i pojechałam na wakacje.
No i nadszedł 10 września 2011 r. czyli dzień biegu, a wraz z nim ... wielka rozsypka:
- Pierwszy zawodnik czyli załóżmy ja - nie kwalifikował się nawet na 100 m z powodu więzadła
- Drugi zawodnik czyli Wojtek również odpadł bo: a) objawy grypowe, b) spuchnięte kolano po motorze
- Trzeci zawodnik czyli mały Tomek miał gila do pasa i bronchito-podobny kaszel
- Pozostał na placu boju czwarty czyli Bartek - nasza jedyna i godna reprezentacja.
Wcale mu nie było w smak startować solo, ale jakoś udało się przekonać, że trzeba ratować honor rodziny. Co prawda okazało się, że w międzyczasie urosła mu noga i adidasy są za małe, ale matka poratowała własnymi Asicsami, na szczęście nie różowymi.
Pogoda na bieg była wymarzona czyli ok. 15 stopni i słońce. Okoliczności też, bo rozgrywano bieg w pięknym lesie. Po wymuszeniu jakiej takiej rozgrzewki na dziecku (ale po co ja mam truchtać, przecież zaraz będę biec) wystawiliśmy naszego Bartka na linii startu. Niestety jak zwykle okazało się, że bateria w aparacie padła po pierwszym zdjęciu, bo nikt nie sprawdził czy naładowany, więc pozostały nam piksele w telefonach.
Strzał startowy, ryk quada prowadzącego i poszły dzieci w las. Emocje nie trwały długo, jak to na biegu na kilometr, ale liczy się jakość nie ilość. Bartek wpadł na metę w pięknym stylu i ustawił się w kolejce do pani "stoperowej" zdejmującej z koszulek karteczki z nazwiskiem. Co do nagród to były to paczki ciastek, ale cóż, Bartek musial się zadowolić uściskiem ręki pani, bo po uścisku pani powiedziała mu "Ojej, ale ciastka właśnie mi się skończyły".
Nasz bohateiro miał minę trochę średnią, wody też mu nie dali, więc pokuśtykałam z nim na poszukiwanie H2O, a przy okazji wydębiliśmy odłożone gdzieś na bok ciastka. Mówiąc szczerze było to niezbędne, gdyż kibic młodszy czyli Tomek donośnie domagał się jedzenia, a organizatorzy chyba nie pomysleli o stoisku gastronomicznym.
Ogólnie impreza spoko, kolejna cegiełka do budowy "świadomości biegacza" u naszego Bartka. Bieg na 5 km też pewnie byłby bardzo fajny, więc za rok wpisuję sobie Frog Race do kalendarza. Ciekawa też jestem bardzo, czy zdążę się przygotować na tegoroczne Biegnij Warszawo 2 października, czy znów przysponsoruję organizatora płacąc i nie odbierając pakietu.
Frog Race to impreza rodzinna, bo jest tam nie tylko fajne 5 km, ale i dycha, a dodatkowo mogą biec dzieci (od 100 m do 1000 m) i wszystkie po biegu dostają nagrody. Okazało się też, że nie trzeba pokonać dystansu skacząc żabką, tylko nazwa się bierze od położonej w pobliżu wsi Żabieniec. To by był dopiero hardcore - dycha żabką :)
W każdym razie niezwłocznie zapisałam całą naszą rodzinę (bo wszystkim się podobało rodzinne bieganie w lutym w Wiązownie), zapłaciłam za pakiety dla dorosłych i pojechałam na wakacje.
No i nadszedł 10 września 2011 r. czyli dzień biegu, a wraz z nim ... wielka rozsypka:
- Pierwszy zawodnik czyli załóżmy ja - nie kwalifikował się nawet na 100 m z powodu więzadła
- Drugi zawodnik czyli Wojtek również odpadł bo: a) objawy grypowe, b) spuchnięte kolano po motorze
- Trzeci zawodnik czyli mały Tomek miał gila do pasa i bronchito-podobny kaszel
- Pozostał na placu boju czwarty czyli Bartek - nasza jedyna i godna reprezentacja.
Wcale mu nie było w smak startować solo, ale jakoś udało się przekonać, że trzeba ratować honor rodziny. Co prawda okazało się, że w międzyczasie urosła mu noga i adidasy są za małe, ale matka poratowała własnymi Asicsami, na szczęście nie różowymi.
Pogoda na bieg była wymarzona czyli ok. 15 stopni i słońce. Okoliczności też, bo rozgrywano bieg w pięknym lesie. Po wymuszeniu jakiej takiej rozgrzewki na dziecku (ale po co ja mam truchtać, przecież zaraz będę biec) wystawiliśmy naszego Bartka na linii startu. Niestety jak zwykle okazało się, że bateria w aparacie padła po pierwszym zdjęciu, bo nikt nie sprawdził czy naładowany, więc pozostały nam piksele w telefonach.
w tle próby rozgrzewki, z przodu niezmotywowany kibic |
Strzał startowy, ryk quada prowadzącego i poszły dzieci w las. Emocje nie trwały długo, jak to na biegu na kilometr, ale liczy się jakość nie ilość. Bartek wpadł na metę w pięknym stylu i ustawił się w kolejce do pani "stoperowej" zdejmującej z koszulek karteczki z nazwiskiem. Co do nagród to były to paczki ciastek, ale cóż, Bartek musial się zadowolić uściskiem ręki pani, bo po uścisku pani powiedziała mu "Ojej, ale ciastka właśnie mi się skończyły".
to ten trzeci :) |
Ogólnie impreza spoko, kolejna cegiełka do budowy "świadomości biegacza" u naszego Bartka. Bieg na 5 km też pewnie byłby bardzo fajny, więc za rok wpisuję sobie Frog Race do kalendarza. Ciekawa też jestem bardzo, czy zdążę się przygotować na tegoroczne Biegnij Warszawo 2 października, czy znów przysponsoruję organizatora płacąc i nie odbierając pakietu.
środa, 7 września 2011
Uwolnić nogę
Do uwolnienia nogi 1 (słownie: jeden!!!) dzień, bo właśnie jutro miną 4 tygodnie od naderwania więzadła.
Tak naprawdę to już śpię bez ortezy i po domu pomykam też bez, bo mam już jej dość, ale jak za dużo pochodzę to jednak kolanko daje o sobie znać.
Póki co są intensywne ćwiczenia w domu i zagrodzie czyli w AVI-med, a poza tym wynalazłam sobie basen i siłownię 500 m od domu, więc w przyszłym tygodniu zaczynam pluskanie - dozwolone kraulem i na grzbiecie, natomiast żabka wykluczona. Kto wie, może się wreszcie podszkolę i jakiś mini-triatlon z tego kiedyś wyjdzie :)
Na mojej ściance byłam towarzysko, niestety tylko pomacać brudne chwyty i powchłaniać atmosferę wraz z wszechobecnym pyłem z magnezji. Myślę jednak, że w ostatnim tygodniu września już zacznę się wspinać - przynajmniej rehabilitant pociesza, że jest to możliwe (chyba że mnie tak zwodzi).
Mój start w Biegnij Warszawo nadal jest aktualny, aczkolwiek właśnie uprzytomniłam sobie, że końcówka trasy to jeden wielki zbieg, a na zbiegu co pracuje? Kolanka oczywiście. Wniosek taki, że mam zadanie wzmocnienia solidnie czworogłowych do tego czasu. Póki co w sobotę będę kibicem na Frog Race. Ale o tym napiszę w niedzielę :)
Tak naprawdę to już śpię bez ortezy i po domu pomykam też bez, bo mam już jej dość, ale jak za dużo pochodzę to jednak kolanko daje o sobie znać.
Tak właśnie wygląda mój gustowny stabilizator |
Póki co są intensywne ćwiczenia w domu i zagrodzie czyli w AVI-med, a poza tym wynalazłam sobie basen i siłownię 500 m od domu, więc w przyszłym tygodniu zaczynam pluskanie - dozwolone kraulem i na grzbiecie, natomiast żabka wykluczona. Kto wie, może się wreszcie podszkolę i jakiś mini-triatlon z tego kiedyś wyjdzie :)
Na mojej ściance byłam towarzysko, niestety tylko pomacać brudne chwyty i powchłaniać atmosferę wraz z wszechobecnym pyłem z magnezji. Myślę jednak, że w ostatnim tygodniu września już zacznę się wspinać - przynajmniej rehabilitant pociesza, że jest to możliwe (chyba że mnie tak zwodzi).
Mój start w Biegnij Warszawo nadal jest aktualny, aczkolwiek właśnie uprzytomniłam sobie, że końcówka trasy to jeden wielki zbieg, a na zbiegu co pracuje? Kolanka oczywiście. Wniosek taki, że mam zadanie wzmocnienia solidnie czworogłowych do tego czasu. Póki co w sobotę będę kibicem na Frog Race. Ale o tym napiszę w niedzielę :)