Paliwo to ważna sprawa. Bez niego nie pojedziesz. Tylko pytanie - które wybrać?
Węgle?
Białka?
Tłuszcze?
Od pewnego czasu ten temat mnie męczy, bo co i raz spotykam w różnych magazynach i portalach sportowo-biegowych sprzeczne artykuły, które raz na piedestale stawiają węglowodany, a raz przemycają newsy o tym, jak to jednak "naukowcy odkryli, że nie każdy tłuszcz to nasz wróg..." (m.in Bieganie styczeń/luty 2010, Bieganie listopad 2010)
Tak się też złożyło, że wokół mnie jest parę osób, z których każda ostatnio jedzie na innym paliwie i wykazuje pełne zadowolenie ze swojego samopoczucia, tryska energią, traci na wadze. I twierdzi, że każda inna dieta jest "be". Wiem, że każdego trzeba mierzyć jego miarą, ale chodzi mi o dietę osoby aktywnej, trenującej kilka razy w tygodniu.
Zacznę od białek ... i modnej diety Dukana. Wiadomo, że samo białko to wyniszczanie organizmu bo mocznik, azotany, itp., ale kolega który ją stosuje nie wygląda na wyniszczonego, a poza tym po 3 tygodniach restrykcyjnych dołączył warzywka i ciemny chleb czym zbilansował tę "mono dietę". Schudł naście kilo w 2 m-ce. Twierdzi, że ma dużo więcej energii niż wcześniej (co akurat może być efektem mniejszej ilosci ciała ;-)) . Co prawda nie biega ale gra w squasha.
Drugi z kolei przerzucił się na tzw. dietę optymalną czyli ... jedziemy na tłuszczach i białkach. Im więcej tłuszczu tym lepiej - jajka, masło, boczek, kiełbasa, tłusty ser (!). Proporcje B : T : W to 1 : 2,5-3 : 0,5. W tej diecie trzeba pilnować ilości proporcji. Węglowodany są wskazane, ale pod postacią warzyw. Nie można za to wsuwać chleba, ryżu, klusek, słodyczy, itd. Efekt widoczny - spadek wagi delikwenta, podobno brak uczucia głodu bo posiłki są małe ale mega sycące, samopoczucie podobno b. dobre, od niedawna biega i systematycznie poprawia swoje wyniki - ciekawe co wykażą jego badania krwi za parę m-cy. Dieta ma mieć przy tym właściwości lecznicze - np. leczyć cukrzycę, choroby z autoagresji, itd.
Dla większości ludzi brzmi to pewnie jak herezja, ale przeczytałam artykuł w Marathonguide z którego wynika że przy treningu do biegów trwających ponad 2 godz. tłuszcze powinny stanowić znaczący składnik naszego pożywienia, ponieważ zwiększają wytrzymałość biegacza na długotrwały wysiłek.
No i wreszcie węglowodany - podstawowe pożywienie biegacza zgodnie z większością teorii i artykułów na temat żywienia sportowców. Ja sama zawitałam kiedyś do dietetyka-sportowca, który po zbadaniu mnie rozpisał mi 5-posiłkową dietę bazującą na węglowodanach, gdzie białko stanowiło 50% węglowodanów w diecie, natomiast tłuszcz nie był dozwolony, chyba że w rybach typu wędzony łosoś czy ser feta w ilosciach minimalnych. Oczywiście zero słodyczy i owoców. Dieta w sumie przyjemna, poza tym że trzeba używać wagi, co jest upierdliwe i oczywiście spowodowało, że przestałam po jakimś czasie ważyć serek i chudą wędlinę, bo mi się nie chciało.
A teraz zastanawiam się, czy brak tłuszczu w diecie to na pewno dobry pomysł, szczególnie w kontekście długich biegów, jak np. 2-godzinny półmaraton :-0, gdzie organizm po krótkim czasie czerpie energię właśnie z tłuszczów. Nie mówiąc o osobach szykujących się do maratonu albo triathlonu.Zdaję sobie sprawę, że w pożywieniu trzeba łączyć białka, węgle i tłuszcz, ale w jakich proporcjach to robić, żeby mieć energię i siłę, dobrze się czuć i .. przy okazji się nie spaść :-)
A wy co i ile razy dziennie jecie drodzy biegacze? Z daleka od tłuszczu, owoce i cukier na liście zakazanej? Jakie są wasze schematy żywieniowe? :)
Blog o bieganiu w damskim wydaniu. Po mieście, po lesie i górach - wszędzie, byle do przodu...i w górę :)
piątek, 28 stycznia 2011
piątek, 21 stycznia 2011
Za szybko?
Niedawno pisałam o swoim "zjeździe weekendowym" czyli nagłym wyczerpaniu wszystkich baterii. Trochę mi się poprawiło, postanowiłam pobiegać w we wtorek i środę na małych dystansach 5-6 km w tempie 5:40/km licząc, że to mnie zregeneruje.
Niestety wczorajszy trening na ściance pokazał że dalej jestem wykończona - mięśnie nie za bardzo chcą ze mną współpracować i to co wcześniej było "pikusiem" (Panem Pikusiem) chwilowo jest wyzwaniem.
Zaczęłam się martwić... zaczęłam czytać ... "Bieganie" i "Runnersy" ;-) i znalazłam tam takie pytanie -
Czy tempo Twoich długich wybiegań nie jest za szybkie?
Cytat: "Jeśli tempo twojego długiego biegu jest za bardzo zbliżone do startowego, istnieje prawdopodobieństwo że przeforsujesz organizm, zamiast go wzmocnić. Do długich biegów najlepiej wykorzystywać tempo o co najmniej minutę wolniejsze od planowanego tempa startowego".
No cóż, ostatnio:
- zwiększyłam kilometraż tych długich
- biegłam je z tętnem ok. 160
- biegłam w tempie nie wiele mniejszym od zakładanego na połówce
O, tu zapis sprzed 2 tygodni:
Czas: 1:44:10
HR; Max 167 / Avg 155
Pace (Min/km): Max 4:37 / Avg 5:28
Czy to mnie zjadło? Czy mam zacząć sobotnio truchtać te 15 km przy tętnie ok. 145 i prędkości 6:15/km? Nie lubię i ciężko mi utrzymać takie ślimacze tempo, bo nogi mi same przyspieszają :-( A co będzie, jak po takim wolnym bieganiu nie będę umiała biec szybciej na zawodach? Ale z drugiej strony nie chcę się czuć jak Króliczek Duracella z padniętą bateryjką, tylko jak po załadunku świeżej.
Niestety wczorajszy trening na ściance pokazał że dalej jestem wykończona - mięśnie nie za bardzo chcą ze mną współpracować i to co wcześniej było "pikusiem" (Panem Pikusiem) chwilowo jest wyzwaniem.
Zaczęłam się martwić... zaczęłam czytać ... "Bieganie" i "Runnersy" ;-) i znalazłam tam takie pytanie -
Czy tempo Twoich długich wybiegań nie jest za szybkie?
Cytat: "Jeśli tempo twojego długiego biegu jest za bardzo zbliżone do startowego, istnieje prawdopodobieństwo że przeforsujesz organizm, zamiast go wzmocnić. Do długich biegów najlepiej wykorzystywać tempo o co najmniej minutę wolniejsze od planowanego tempa startowego".
No cóż, ostatnio:
- zwiększyłam kilometraż tych długich
- biegłam je z tętnem ok. 160
- biegłam w tempie nie wiele mniejszym od zakładanego na połówce
O, tu zapis sprzed 2 tygodni:
Czas: 1:44:10
HR; Max 167 / Avg 155
Pace (Min/km): Max 4:37 / Avg 5:28
Czy to mnie zjadło? Czy mam zacząć sobotnio truchtać te 15 km przy tętnie ok. 145 i prędkości 6:15/km? Nie lubię i ciężko mi utrzymać takie ślimacze tempo, bo nogi mi same przyspieszają :-( A co będzie, jak po takim wolnym bieganiu nie będę umiała biec szybciej na zawodach? Ale z drugiej strony nie chcę się czuć jak Króliczek Duracella z padniętą bateryjką, tylko jak po załadunku świeżej.
poniedziałek, 17 stycznia 2011
Podsumowanie tygodnia zakończonego zjazdem
Będzie dość telegraficznie na początku
Poniedziałek:
trening wspinaczkowy na ścianie - robienie wytrzymałości + siła palców na campusie
Wtorek:
trening biegowy z ERGO - 8,5 km (w tym większość w tempie ok. 5:30 i na koniec 5 przebieżek baaaardzo szybkich pod Grobem Nieznanego Zołnierza) ;-)
Sroda:
rest
Czwartek:
1. trening wspinaczkowy na ścianie - robienie wytrzymałości
2. trening biegowy - 20 min w tempie 5:45-6:00 + 4 x 3 min. w tempie 4:20 z przerwami 3 min + 10 min wolny trucht
Piątek:
trening wspinaczkowy na ścianie (bulder czyli robimy siłę)
Sobota:
lało więc przełożyłam bieg na niedzielę rano i odpoczywałam. Tylko domowe ćwiczenia na brzuch i rozciąganie. Wieczorem robiliśmy kolację dla znajomych, więc pół dnia spędziłam na robieniu paelli wg przepisu Senority Marii de Guadalupe Vareli :)
Niedziela:
I TU NASTĄPIŁ ZJAZD - a miało być tak pięknie :(((
Oczywiście zaplanowałam długie poranne wybieganie - coś ok. 18 km z szybką końcówką.
Niestety rano obudziłam się jak po nocnym ataku wampira, który wyssał ze mnie całą krew i energię. Blada, słaniająca się, jakaś masakra w ogóle. Nie wiem co mi się stało, ale straciłam jakąkolwiek siłę - nawet przy podniesieniu talerza bolały mnie mięśnie ramion. Niedzielę głównie przeleżałam.
Pomyślałam - oho, grypka! Ale zero gorączki, kataru, gorących oczu - czyli nie.
Może to przez intensywną końcowkę tygodnia czyli 2 treningi w piątek, czego wcześniej nie robiłam.
W każdym razie jestem troche załamana bo przepadł mi ważny niedzielny trening i dzisiejsza ścianka (jeszcze nie czuje się zupelnie OK, chociaż już trochę lepiej)
A tak mi się chce biegać!!! Szczególnie że 6 tygodni do połówki, ale rozsądek mówi - poczekaj chwilkę, odpocznij!
No to poczekam... do jutra :)
Poniedziałek:
trening wspinaczkowy na ścianie - robienie wytrzymałości + siła palców na campusie
Wtorek:
trening biegowy z ERGO - 8,5 km (w tym większość w tempie ok. 5:30 i na koniec 5 przebieżek baaaardzo szybkich pod Grobem Nieznanego Zołnierza) ;-)
Sroda:
rest
Czwartek:
1. trening wspinaczkowy na ścianie - robienie wytrzymałości
2. trening biegowy - 20 min w tempie 5:45-6:00 + 4 x 3 min. w tempie 4:20 z przerwami 3 min + 10 min wolny trucht
Piątek:
trening wspinaczkowy na ścianie (bulder czyli robimy siłę)
Sobota:
lało więc przełożyłam bieg na niedzielę rano i odpoczywałam. Tylko domowe ćwiczenia na brzuch i rozciąganie. Wieczorem robiliśmy kolację dla znajomych, więc pół dnia spędziłam na robieniu paelli wg przepisu Senority Marii de Guadalupe Vareli :)
Niedziela:
I TU NASTĄPIŁ ZJAZD - a miało być tak pięknie :(((
Oczywiście zaplanowałam długie poranne wybieganie - coś ok. 18 km z szybką końcówką.
Niestety rano obudziłam się jak po nocnym ataku wampira, który wyssał ze mnie całą krew i energię. Blada, słaniająca się, jakaś masakra w ogóle. Nie wiem co mi się stało, ale straciłam jakąkolwiek siłę - nawet przy podniesieniu talerza bolały mnie mięśnie ramion. Niedzielę głównie przeleżałam.
Pomyślałam - oho, grypka! Ale zero gorączki, kataru, gorących oczu - czyli nie.
Może to przez intensywną końcowkę tygodnia czyli 2 treningi w piątek, czego wcześniej nie robiłam.
W każdym razie jestem troche załamana bo przepadł mi ważny niedzielny trening i dzisiejsza ścianka (jeszcze nie czuje się zupelnie OK, chociaż już trochę lepiej)
A tak mi się chce biegać!!! Szczególnie że 6 tygodni do połówki, ale rozsądek mówi - poczekaj chwilkę, odpocznij!
No to poczekam... do jutra :)
wtorek, 11 stycznia 2011
En-ERGO-tyczny wtorek
Co by nie mówić, Facebook to naprawdę źródło wartościowych informacji :) Parę dni temu dowiedziałam się na przykład z niego, że dzisiaj odwiedzi Centrum Biegowe i Sklep Ergo Agnieszka Gortel, mistrzyni Polski w półmaratonie, która najpierw poopowiada o bieganiu, a potem pobiega z chętnymi.
Gdzie ul. Jana Pawła gdzie Wawer? Kilometry, szczególnie w godzinach szczytu popołudniowego. Ale postanowiłam tam dotrzeć, bo hasło "półmaraton" podziałało na mnie jak krótkie kopnięcie prądu.
Dotarłam o 18 - Agnieszka Gortel już była i otoczona kilkoma panami opowiadała różne historie o swoim bieganiu. Przesympatyczna osoba, bardzo skromna i taka "gawędziara" - naprawdę z przyjemnością się jej słuchało.
Mówiła o treningach 2 razy dziennie, o tym że kiedyś wstawała na trening o 4:15 rano czyli równo z górnikiem który jechał na szychtę, o tym jak ważna jest odnowa biologiczna, o roztrenowaniu, które u niej trwa od połowy października aż po głęboki listopad i że tylko wtedy ma czas na pozałatwianie różnych spraw, bo tak na co dzień trenując 2x dziennie i będąc mamą 8-latka to nie bardzo daje radę robić inne rzeczy. Jej trenerem jest J. Skarżyński.
Aha i jeszcze opowiedziała nam, jak to po bieganiu w górach dopadł ją kryzys, a było to na 6 dni przed połówką w Pile i strasznie się bała, że da ciała na biegu. Kryzys jednak minął i na 3 dni przed startem rozwijała na treningu prędkości (chwilowe) dochodzące do 2:15 min/km. Potem w Pile czuła się terminatorem i zrobiła czas 1:12:52 !
O 19 ruszyliśmy liczną grupą (ok 20 osób) na trening - po ciemku, po lodzie i wodzie. Najpierw trucht, potem rozgrzewka na jakimś placu zabaw ze szczególnym uwzględnieniem rozciągania dwugłowego uda i jazda. Nowe Miasto, chodnik wzdłuż Wisły (masakryczne oblodzenie - trzeba było biec czarnymi pasami i patrzeć pod nogi), potem Centrum Nauki Kopernik, ulica Karowa koło Bristolu i zatrzymalismy się przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Czasu było mało, bo Agnieszka się spieszyła, więc zaproponowała 5 (a nie 10) rytmów.
Wyobraźcie sobie 20 osób ustawionych rzędem i gnających ile sił w nogach od jednego do drugiego końca placu przed Grobem przed oczami żołnierzy warty honorowej :-) Wyglądało to naprawdę nieźle. Zrobiliśmy 5 bardzo szybkich biegow i 5 powrotów truchtem. Piekielnie szybka ta Gortel, trzeba przyznać :-)
Udało mi się też z nią chwilę pogadać podczas biegu. Startuje w połówce w Wiązownie więc ją może zobaczę. Poradziła, żebym biegła pierwszą połówkę na totalnym luzie i cieszyła się tym luksusem, że nie muszę robić wyniku, w przeciwieństwie do niej. Ciężkie jest życie zawodowca :-)
Podsumowując, ciekawy trening (nie za długi bo 7km z groszami, ale rytmy dały popalić) z ciekawą osobą. No i chyba jeszcze wpadnę do Ergo na trening. Jakoś chyba nie lubię biegać sama, a przynajmniej nie zawsze.
Gdzie ul. Jana Pawła gdzie Wawer? Kilometry, szczególnie w godzinach szczytu popołudniowego. Ale postanowiłam tam dotrzeć, bo hasło "półmaraton" podziałało na mnie jak krótkie kopnięcie prądu.
Dotarłam o 18 - Agnieszka Gortel już była i otoczona kilkoma panami opowiadała różne historie o swoim bieganiu. Przesympatyczna osoba, bardzo skromna i taka "gawędziara" - naprawdę z przyjemnością się jej słuchało.
Mówiła o treningach 2 razy dziennie, o tym że kiedyś wstawała na trening o 4:15 rano czyli równo z górnikiem który jechał na szychtę, o tym jak ważna jest odnowa biologiczna, o roztrenowaniu, które u niej trwa od połowy października aż po głęboki listopad i że tylko wtedy ma czas na pozałatwianie różnych spraw, bo tak na co dzień trenując 2x dziennie i będąc mamą 8-latka to nie bardzo daje radę robić inne rzeczy. Jej trenerem jest J. Skarżyński.
Aha i jeszcze opowiedziała nam, jak to po bieganiu w górach dopadł ją kryzys, a było to na 6 dni przed połówką w Pile i strasznie się bała, że da ciała na biegu. Kryzys jednak minął i na 3 dni przed startem rozwijała na treningu prędkości (chwilowe) dochodzące do 2:15 min/km. Potem w Pile czuła się terminatorem i zrobiła czas 1:12:52 !
O 19 ruszyliśmy liczną grupą (ok 20 osób) na trening - po ciemku, po lodzie i wodzie. Najpierw trucht, potem rozgrzewka na jakimś placu zabaw ze szczególnym uwzględnieniem rozciągania dwugłowego uda i jazda. Nowe Miasto, chodnik wzdłuż Wisły (masakryczne oblodzenie - trzeba było biec czarnymi pasami i patrzeć pod nogi), potem Centrum Nauki Kopernik, ulica Karowa koło Bristolu i zatrzymalismy się przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Czasu było mało, bo Agnieszka się spieszyła, więc zaproponowała 5 (a nie 10) rytmów.
Wyobraźcie sobie 20 osób ustawionych rzędem i gnających ile sił w nogach od jednego do drugiego końca placu przed Grobem przed oczami żołnierzy warty honorowej :-) Wyglądało to naprawdę nieźle. Zrobiliśmy 5 bardzo szybkich biegow i 5 powrotów truchtem. Piekielnie szybka ta Gortel, trzeba przyznać :-)
Udało mi się też z nią chwilę pogadać podczas biegu. Startuje w połówce w Wiązownie więc ją może zobaczę. Poradziła, żebym biegła pierwszą połówkę na totalnym luzie i cieszyła się tym luksusem, że nie muszę robić wyniku, w przeciwieństwie do niej. Ciężkie jest życie zawodowca :-)
Podsumowując, ciekawy trening (nie za długi bo 7km z groszami, ale rytmy dały popalić) z ciekawą osobą. No i chyba jeszcze wpadnę do Ergo na trening. Jakoś chyba nie lubię biegać sama, a przynajmniej nie zawsze.
sobota, 8 stycznia 2011
Co dla Pani?
- Co dla Pani?
- Poproszę dwie połówki ... i izotonik.
Decyzja zapadła, połówki czekają. Konsumpcja pierwszej nastąpi 27. lutego w Wiązownie, na drugą przyjdzie czas miesiąc później w Warszawie.
Ha, zapisałam się na oba biegi - może to ździebko przesada, ale na Warszawskie Pół powstał sztywny plan, a na Wiązownę tak mnie Hankaskakanka i Karolina ładnie namówiły, że stwierdziłam "A co mi tam". Podobno jest fajna atmosfera.
Wiązowna będzie debiutem, ale potraktuję ten bieg (a przynajmniej spróbuję) jako test-bieg, bo o jakimkolwiek wyniku będę mysleć w marcu, a w Wiązownie chcę sprawdzić po prostu, jak to jest wystartować na 21 km i czy w ogóle dam radę, jak z jedzeniem i piciem oraz rozłożeniem sił na trasie, itp.
Znalazłam sobie trening na 10 tyg. zakładający bieganie 3 dni w tygodniu, bo więcej i tak nie dam rady. Plan jest dość przyjemny - zakłada 2 x w tygodniu krótsze odcinki szybszym tempem + podbiegi albo przebieżki (chociaż nie wiem czy 4 x 3 km 90% można nazwać przebieżką ;-) no i raz długie wybieganie, które jednak nie wykracza poza 90 min (co już złamałam biegając przez 1h45 min).
W ostatni czwartek na przykład wyszło 10,9 km w Łazienkach, na co złożyło się 5 min truchtu, 15 min 75%, 20 min 80-85% + 6 podbiegow po 200 m (p. 200 m w marszu) + 5 min truchtu.
Dziś natomiast było długie wybieganie 16 km (1:29:30) - zdecydowanie gorsza nawierzchnia niż tydzień temu, bo jak nie asfalt to zdradliwy lód pokryty warstewką wody - taka franca!
Forma niby OK, ostatni kilometr znów szybszy w tempie 4:45- 4:50, ale zmęczyłam się bardziej niż tydzień temu przy 19-tu.
Może dlatego że tydzień był dość męczący, a dość mocno dały mi w kość samotne wygibasy na bulderze w środę, kiedy to postanowiłam robić siłę wspinaczkową i się elegancko "zmechaciłam" ;-)
Ogólnie jednak jest optymistycznie, we wtorek znów podbiegi będą ale póki co muszę się zregenerować .
- Poproszę dwie połówki ... i izotonik.
Decyzja zapadła, połówki czekają. Konsumpcja pierwszej nastąpi 27. lutego w Wiązownie, na drugą przyjdzie czas miesiąc później w Warszawie.
Ha, zapisałam się na oba biegi - może to ździebko przesada, ale na Warszawskie Pół powstał sztywny plan, a na Wiązownę tak mnie Hankaskakanka i Karolina ładnie namówiły, że stwierdziłam "A co mi tam". Podobno jest fajna atmosfera.
Wiązowna będzie debiutem, ale potraktuję ten bieg (a przynajmniej spróbuję) jako test-bieg, bo o jakimkolwiek wyniku będę mysleć w marcu, a w Wiązownie chcę sprawdzić po prostu, jak to jest wystartować na 21 km i czy w ogóle dam radę, jak z jedzeniem i piciem oraz rozłożeniem sił na trasie, itp.
Znalazłam sobie trening na 10 tyg. zakładający bieganie 3 dni w tygodniu, bo więcej i tak nie dam rady. Plan jest dość przyjemny - zakłada 2 x w tygodniu krótsze odcinki szybszym tempem + podbiegi albo przebieżki (chociaż nie wiem czy 4 x 3 km 90% można nazwać przebieżką ;-) no i raz długie wybieganie, które jednak nie wykracza poza 90 min (co już złamałam biegając przez 1h45 min).
W ostatni czwartek na przykład wyszło 10,9 km w Łazienkach, na co złożyło się 5 min truchtu, 15 min 75%, 20 min 80-85% + 6 podbiegow po 200 m (p. 200 m w marszu) + 5 min truchtu.
Dziś natomiast było długie wybieganie 16 km (1:29:30) - zdecydowanie gorsza nawierzchnia niż tydzień temu, bo jak nie asfalt to zdradliwy lód pokryty warstewką wody - taka franca!
Forma niby OK, ostatni kilometr znów szybszy w tempie 4:45- 4:50, ale zmęczyłam się bardziej niż tydzień temu przy 19-tu.
Może dlatego że tydzień był dość męczący, a dość mocno dały mi w kość samotne wygibasy na bulderze w środę, kiedy to postanowiłam robić siłę wspinaczkową i się elegancko "zmechaciłam" ;-)
Ogólnie jednak jest optymistycznie, we wtorek znów podbiegi będą ale póki co muszę się zregenerować .
niedziela, 2 stycznia 2011
Dobry początek
Zrobiło się plany, to trzeba zacząć się do nich szykować :) Dziś rano wystrzeliłam z domu na najdłuższą wycieczkę biegową do tej pory. Zaopatrzona w pół banana i trochę wody oraz wszystkie możliwe urządzenia pomiarowe, które posiadam, odbyłam przefajny trening. Bieglo mi się tak, że żałowałam że nie jestem na trasie półmaratonu.
Dane:
Dystans: 19,08 km
Czas: 1:44:10
HR; Max 167 / Avg 155
Pace (Min/km): Max 4:37 / Avg 5:28
Calories: 1040 (! uff, już się nie przejmuję wczorajszym ciastem)
Zaczęło się pod wiatr (ciężko), potem po śniego-lodzie (beznadzieja), a potem na zmianę trochę idealnego asfaltu a trochę śniegu. Raczej płasko z 2 podbiegami. Pobiegłam testowo nie w trailówkach, tylko w Pegasusach z wierzchami oklejonymi Powertapem, żeby nie przemoczyć nóg w śniegu (patent dobry na ok. 8 km - potem z jednego buta taśma się zupełnie odkleiła i trzeba było ją oderwać). Na długi dystans chciałam buty super wygodne i stąd ten pomysł. Niestety przyczepnosć gorsza niż niż w trailówkach i było blisko orła ze 2 razy.
Ogólnie biegło się świetnie - siedemnasty kilometr przebiegłam w całości w tempie 4:37-4:46 i nie było to na zasadzie zmuszenia się, tylko po prostu jakoś tak lekko szło. Trochę też mówiąc szczerze spieszyłam się do domu.
Jeśli byłabym w podobnej formie na półmaraton, to jest chyba szansa na złamanie 2 godzin, chociaż wiadomo że okoliczności mogą być różne.
Ogólnie jest dobrze i początek roku uważam za udany, Sylwester też był bardzo fajny, no może poza "zonkiem" na kuligu z pochodniami w Kampinosie, podczas którego mój organizm przypomniał mi, że mam alergię na konie. Również te ciągnące nasze sanie! W środku lasu, na świeżym powietrzu - niby niemożliwe, a jednak łzy, pieczenie oczu, katar i kaszel były faktem. Tak to bywa jak ktoś się pcha za blisko końskiego zada ;-)
Przy okazji życzeń już było wiele, ale wszystkim osobom, które czytują mojego bloga, życzę bardzo udanego Nowego Roku. Pełnego ciekawych wydarzeń przeżytych w fajnym towarzystwie. No i żeby realizacja celów była przyjemnością! Oprócz tego czerpmy z życia garściami, podejmujmy spontaniczne decyzje, bo przecież nie wszystko musi być zaplanowane!
Dane:
Dystans: 19,08 km
Czas: 1:44:10
HR; Max 167 / Avg 155
Pace (Min/km): Max 4:37 / Avg 5:28
Calories: 1040 (! uff, już się nie przejmuję wczorajszym ciastem)
Zaczęło się pod wiatr (ciężko), potem po śniego-lodzie (beznadzieja), a potem na zmianę trochę idealnego asfaltu a trochę śniegu. Raczej płasko z 2 podbiegami. Pobiegłam testowo nie w trailówkach, tylko w Pegasusach z wierzchami oklejonymi Powertapem, żeby nie przemoczyć nóg w śniegu (patent dobry na ok. 8 km - potem z jednego buta taśma się zupełnie odkleiła i trzeba było ją oderwać). Na długi dystans chciałam buty super wygodne i stąd ten pomysł. Niestety przyczepnosć gorsza niż niż w trailówkach i było blisko orła ze 2 razy.
Ogólnie biegło się świetnie - siedemnasty kilometr przebiegłam w całości w tempie 4:37-4:46 i nie było to na zasadzie zmuszenia się, tylko po prostu jakoś tak lekko szło. Trochę też mówiąc szczerze spieszyłam się do domu.
Jeśli byłabym w podobnej formie na półmaraton, to jest chyba szansa na złamanie 2 godzin, chociaż wiadomo że okoliczności mogą być różne.
Ogólnie jest dobrze i początek roku uważam za udany, Sylwester też był bardzo fajny, no może poza "zonkiem" na kuligu z pochodniami w Kampinosie, podczas którego mój organizm przypomniał mi, że mam alergię na konie. Również te ciągnące nasze sanie! W środku lasu, na świeżym powietrzu - niby niemożliwe, a jednak łzy, pieczenie oczu, katar i kaszel były faktem. Tak to bywa jak ktoś się pcha za blisko końskiego zada ;-)
Przy okazji życzeń już było wiele, ale wszystkim osobom, które czytują mojego bloga, życzę bardzo udanego Nowego Roku. Pełnego ciekawych wydarzeń przeżytych w fajnym towarzystwie. No i żeby realizacja celów była przyjemnością! Oprócz tego czerpmy z życia garściami, podejmujmy spontaniczne decyzje, bo przecież nie wszystko musi być zaplanowane!